Przyznaję się do porażki. Parę dobrych dni nie pisałam na blogu. Powodem było chwilowe zaniedbanie recovery. Otóż przytyłam do 55 kg, co jest dla mnie naprawdę sporo - od punktu krytycznego tj. 46 kg przy wzroście 176 cm. To sukces. Jednak ze wzrostem wagi zaczął we mnie wzrastać lęk, spory lęk. Znowu patrząc na moje odbicie w lustrze i brak wystających kości zaczęłam się bać, że nie przestanę tyć. Znów zaczęłam nie dojadać obiadów i zapychać głód płatkami, czy zapijać gorącymi napojami. Jednak obudziłam się w porę. Trwało to koło pół tygodnia. Zastawiam się czy to dobrze, że Wam o tym piszę, ale myślę że tak. Przecież kto mnie zrozumie lepiej niż Wy, KochAne! Może przegrałam jedną bitwę, ale walczę dalej! Dalej zostaję na polu walki. Chcę Wam uświadomić jedno, żeby wyzdrowieć trzeba jeść. Trzeba jeść. Kęs po kęsie. Każda odmowa kęsu powoduje krok do tyłu. Wiem to i każdego dnia toczę ze sobą walkę. Ja .. dopiero zdrowieję, nie wyzdrowiałam jeszcze. To nie jest tak,...